poniedziałek, 16 grudnia 2013

::Szarlotka sypana::

Jarmark Bożonarodzeniowy na Zamku odbył się już ponad tydzień temu. Czas tak szybko leci, że nie ogarniam. Dzisiaj w tej końcówce jesieni za oknem wiosna. Tak się właśnie poczułam. Słońce, nawet wyczuwalne lekkie grzanie,dziwne...
Na jarmarku bardzo kolorowo i pozytywnie zaskakująco. Kilka fajnych wystaw całkowicie za free plus kilka bardzo ciekawych stoisk. Upolowałam super kubek z rysunkiem Szczecina i Wałów Chrobrego-taki bardzo bajkowy, Chagalowski, czyli klimaty bardzo mi bliskie, lubiane niezmiernie :-) 
Po atrakcjach na Zamku był kubek ciepłego kakao i szarlotka. Zestawienie całkiem przyjemne :-) Zwłaszcza, że za oknem tego dnia leżała cienka warstwa śniegu, po której dawno już nie został żaden ślad. Nie wiem nawet ile godzin leżał ten śnieg. Czasami mam nawet wrażenie, że tylko mi się przyśnił ;-)
Przepis na szarlotkę jest zlepkiem kilku przepisów, które znalazłam. Wybrałam to, co mi pasowało i uzupełniłam swoimi pomysłami.



Składniki:
  • 1 szklanka mąki
  • 1 szklanka kaszy manny
  • 1 szklanka cukru trzcinowego (dla mnie to maksymalna ilość, jak ktoś lubi na super słodko można użyć więcej)
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • cukier waniliowy
  • 1-1,5 kg jabłek (najlepsze o tej porze renety)
  • 0,5 ostki masła lub margaryny
  • przyprawy: cynamon, imbir, kardamon ( w ilości nam odpowiadającej- u mnie raczej więcej niż mniej) 

Przygotowanie:
Jabłka należy umyć, obrać i utrzeć na tarce. Wymieszać z cukrem waniliowym i korzennymi przyprawami. Tak przygotowane jabłka odstawiamy na chwilkę, dając czas na to, aby mieszanka puściła sok. 
Mąkę mieszamy z kaszą manną, cukrem trzcinowym, proszkiem do pieczenia, dodajemy też odrobinę cynamonu. Składniki suche dzielimy na 3 równe części. Foremkę (może też być tortownica) smarujemy tłuszczem, obsypujemy bułka tartą. Na dno foremki wsypujemy pierwszą część suchych składników. Przekładamy masą z jabłek. Następnie druga część suchych składników, na to ponownie jabłka. Ostatnia warstwa to składniki suche, na które kładziemy wiórki masła, skrapiamy odrobiną wody, ja posypałam też płatkami owsianymi (wyszła z tego fajna chrupiąca skorupka) 
Szarlotkę pieczemy w 180 st przez 50 minut.
W tym cieście nie ma opcji "nie uda". Udaje się zawsze, serio!:-)








środa, 4 grudnia 2013

::Bigos::

W kuchni rządzi kiszona kapusta, cebula i czosnek, dużo strączków i jabłek, od których w warzywniaku uginają się półki. Za oknem brudna szarość, jakby wszystko czekało na śnieg. Niedługo ulice rozbłysną kolorowymi lampkami. W sobotę idziemy na jarmark bożonarodzeniowy, który odbędzie się w moim ukochanym miejscu, czyli na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie :-) Uwielbiam te miejsce! O każdej porze roku, energię ma naprawdę niesamowitą!


Kiedy ostatnio gotowałam bigos, a potem piekłam szarlotkę w domu pachniało świętami. Lubię takie klimaty :-) A jak sobie myślę, że już za rok nasza Marysieńka będzie z nami to wypełnia mnie ogromna radość. Nie mogę się już doczekać naszej córeczki! :-)
A wracając do bigosu ;-) U mnie jest on mocno pomidorowy, aromatyczny, konkretnie przyprawiony. Lubię takie potrawy, zwłaszcza kiedy za oknem niskie temperatury.

Składniki:
  • 1 kg kapusty kiszonej
  • 3 marchewki
  • 1 seler
  • 1 pietruszka
  • duża cebula
  • 1 czerwona papryka (niekoniecznie)
  • garść suszonych grzybów leśnych
  • można dodać troszkę kostki sojowej
  • 3-4 rozgniecione ząbki czosnku
  • koncentrat pomidorowy
  • 3 łyżki oliwy z oliwek, 1 łyżka oleju sezamowego
  • przyprawy: sól ziele angielskie, listki laurowe, pieprz czarny, pieprz ziołowy, majeranek, papryka słodka, odrobinka kuminu
Przygotowanie:
Jeżeli kapusta jest bardzo kwaśna można przepłukać ją pod bieżącą wodą. Ja akurat nie musiałam, bo miałam taką w sam raz. Szatkujemy i wkładamy do dużego garnka, zalewając gorącą wodą. Dodajemy ziele angielskie i listki laurowe. Dusimy aż lekko zmięknie, czyli tak ok.30-40 minut. W międzyczasie zalewamy grzyby ciepła wodą i odstawiamy. Wcześniej umyte i obrane warzywa kroimy i dodajemy do garnka z kapustą, mieszamy. Dodajemy też pokrojone grzyby i ulubione przyprawy, rozgnieciony czosnek, oliwę z oliwek i olej sezamowy. Teraz dusimy bigos na bardzo małym ogniu niecałą godzinę, co jakiś czas mieszamy i pilnujemy, aby nie przywarł. 15 minut przed końcem gotowania dodajemy kostkę sojową i koncentrat pomidorowy. W razie konieczności doprawiamy ostatecznie.
Niektórzy dodają też miód i suszone śliwki, ale to zdecydowanie nie moje smaki.


Z bigosem jest tak, że najlepiej smakuje następnego dnia, a obłędnie kilka dni po ugotowaniu, kiedy wszystkie smaki, przyprawy, aromaty doskonale się połączą i przejdą. Z moich obserwacji wynika też, że ostatnie porcje smakują najlepiej i znikają najszybciej. Czasami nawet sama nie wiem kiedy ;-)

środa, 27 listopada 2013

::Curry z kalafiora::

"Listopad, niemal koniec świata (...)" -tak gada Świetlicki w jednej ze swoich smutnych piosenek.Pomimo tego,że smutno na pewno mi nie jest, lubię w listopadzie słuchać Świetlików. To chyba takie przyzwyczajenie ze studenckich czasów, toruńskich listopadów i jesieni...
Listopad u mnie na pełnych obrotach. Przeprowadzka, pakowanie wszystkiego w kartony, pudła, torby...a potem odgrzebywanie tego wszystkiego i nadawanie rzeczom nowego miejsca. Nawet sprawnie to wszystko poszło, ale jak się jest mistrzem strategii i planowania, to nie było innej opcji ;-) 
Nawet nie zauważyłam kiedy drzewa zrobiły się gołe, tak jakoś odbyło się to wszystko za moimi plecami ;-) 
Na nowym jest przyjemnie i ciepło- a to bardzo ważne, bo  na termometrze czasami poniżej zera. Przyjemnie jest wchodzić do ciepłego domu i jeść w nim ciepły obiad, który przyjemnie rozgrzewa ciało i zmysły.
Jesienią w mojej kuchni zdecydowanie królują zupy. Zresztą bez względu na porę roku czy dnia mogłabym je jeść non stop. Jednak dzisiaj będzie kalafiorowe curry. Wyszło pyszne, kolorowe, cudownie rozgrzewające i pachnące :-)



Składniki:
  • mały kalafior
  • 3-4 ziemniaki
  • 2 marchewki
  • 1 czerwona papryka
  • szklanka ugotowanej cieciorki
  • 2-3 łyżki oleju roślinnego
  • ok.2 szklanki wody
  • 2 ząbki czosnku
  • 1  łyżeczka czarnej gorczycy
  • 1 łyżeczka curry
  • 1 łyżeczka mielonej kolendry
  • 1 łyżeczka nasion kminu rzymskiego
  • 1/2 łyżeczki imbiru
  • 1/2 łyżeczki kurkumy
  • odrobinka chilli
  • odrobinka czarnuszki
  • sól


Przygotowanie:
Warzywa myjemy. Kalafior dzielimy na różyczki,paprykę, marchewkę i ziemniaki kroimy w kostkę. W garnku z grubym dnem rozgrzewamy olej, dodajemy nasiona kminu i gorczycy. Kiedy przyprawy zaczną strzelać dodajemy curry i kurkumę. Teraz można dodać pokrojone warzywa., całość zalać wodą, dodać pozostałe przyprawy, rozgnieciony czosnek, dobrze wymieszać i gotować przez ok.15-20 minut (do miękkości warzyw). Pod koniec gotowania dodajemy szklankę ugotowanej wcześniej cieciorki.
Curry podajemy z ryżem basmati lub innym ulubionym.
:-)


Po tak rozgrzewającym jedzeniu, pozostało już tylko czekanie na grudzień i pierwszy śnieg ;-)

poniedziałek, 4 listopada 2013

:: 2 x kotlety ::

Listopad zaczął się słońcem, ale już na drugi dzień szczelnie przysłonił je gęstymi, szarymi chmurami z których kapał obficie deszcz. I ku mojemu zaskoczeniu czerpałam z tego jakąś taką dziwną radość i miało to dla mnie swój urok. Nostalgicznie, romantycznie, nastrojowo. Zwłaszcza jak siedzi się w domu, pod ciepłym kocem z kubkiem ciepłej herbaty obok ukochanej osoby ;-) Pewnie stąd ta magia! :-) W domu już po 16 palą się małe światełka i świeczki. Zakumplowałam się już z zimową kurtką, choć na nogach ciągle trampki. W sercu, głowie i brzuszku (tam przede wszystkim!) Wielkie Czekanie. Jestem Czekaniem na wiosnę, jestem Czekaniem na naszą córeczkę, jestem Czekaniem na śnieg...No, może najmniej na to ostatnie ;-) Jak w Fight Clubie, pamiętacie? "Jestem zimnym potem Jacka", Jestem słodką zemstą Jacka", "Jestem jelitem cienkim Jacka". 

A wracając do kotletów (jakoś bardziej odpowiada mi to słowo niż burgery...) Dzisiaj dwa przepisy. Jeden z przepisów odkopany w "jedzeniowym" folderze- na kotlety z kaszy gryczanej i pieczarek. Drugi- kotlety z kalafiora- improwizowany z powodzeniem wczoraj :-) Obydwa wegańskie, bez jajek i mąki.

Kotlety nr 1- z kaszy gryczanej i pieczarek

Składniki:
  • 2 szklanki kaszy gryczanej
  • 20-30 dkg pieczarek
  • 1 szklanka płatków/otrębów  owsianych
  • 1 cebula
  • 2-3 ząbki czosnku
  • przyprawy: sól,majeranek, pieprz ziołowy, pieprz czarny, bazylia, gałka muszkatołowa
  • bułka tarta, olej do smażenia
Przygotowanie:

Kaszę gotujemy i odstawiamy do wystudzenia. Pieczarki podsmażamy z cebulką, odrobiną soli i majeranku, studzimy. W międzyczasie zalewamy płatki owsiane wrzątkiem, przykrywamy do napęcznienia. Kiedy wszystkie składniki przestygną, łączymy je ze sobą dodając ulubione przyprawy. Możemy lekko zblenderować. Masa musi się dobrze  kleić. Można dodać do niej odrobinę bułki tartej. W rękach formujemy małe kotleciki, obtaczamy w bułce tartej/otrębach owsianych/zarodkach pszennych-do wyboru. Smażymy z obydwu stron kilka minut.




Kotlety nr 2- kalafiorowe

Składniki:
  • 1 duży kalafior
  • 1 szklanka płatków owsianych
  • 1 szklanka otrąb owsianych
  • uprażone na patelni pestki dyni, słonecznika, sezamu
  • 2-3 ząbki czosnku
  • przyprawy: sól, pieprz czarny, pieprz ziołowy, majeranek, gałka muszkatołowa, kumin rzymski
  • bułka tarta
  • olej do smażenia
Przygotowanie:

W przypadku tych kotletów do sklejenia nie wystarczyła jedna szklanka płatków owsianych. Być może to kwestia tego, że kalafior ma w sobie więcej wody (?). Kalafior gotujemy. Ja ugotowałam go taki prawie all dente, nie lubię kiedy warzywa są rozgotowane. Poza tym i tak potem w ruch idzie blender wiec nie ma sensu  robić z kalafiora papki. Płatki owsiane i otręby zalewamy wrzątkiem, następnie podobnie jak kalafior bardzo dobrze studzimy. Składniki łączymy ze sobą, lekko blenderujemy, dodajemy przyprawy i uprażone na patelni pestki. Masa musi być dobrze ostudzona, to bardzo ważne. Jeżeli coś nam się jeszcze nie klei, można podsypać otrąb i bułki tartej, zmodyfikować ewentualnie smak przyprawami i jeszcze raz dobrze schłodzić. Formujemy dłońmi kotleciki, obtaczamy w bułce tartej i smażymy z obydwu stron na złoty kolor.

Myślałam, że smak kalafiora nie będzie wyczuwalny, jednak miło się zaskoczyłam, bo kotlety smakowały bardzo kalafiorowo. Swoją drogą to dziwne, że jesienią cena kalafiora w moim warzywniaku jest niższa niż latem w pełni sezonu...

Podajemy z ulubionymi surówkami, zieleniną :-) Z powodzeniem można takim kotletem wypełnić kanapkę i zabrać ze sobą do pracy. Na śniadanie w pełnoziarnistej bułce w towarzystwie sałaty, pomidorka, rzodkiewek też się sprawdzą. Możliwości jest wiele.

Dla mnie listopad to miesiącem zawieszenia, ogólnego zwolnienia, nostalgii, rozmyślań, horrorów ( oglądanych oczywiście zawsze w towarzystwie ;-)  )  i...duchów ;-)  Pozwolę sobie wrzucić pewną piosenkę. Kojarzycie Belę Lugosi'ego? 









czwartek, 24 października 2013

::Zielona zupa::

Jesień w tym roku mile zaskakuje. Przede wszystkim temperaturą i słońcem. W południe na termometrze 20 st.C. A jakiś rok temu, kiedy założyłam na palec obrączkę (ale ten czas zapierdziela!) było już mroźno i można było opatulać się czapkami, szalikami i grzać dłonie w rękawiczkach. Oczywiście ja szłam do urzędu w rozpiętym płaszczu i odkrytych butach, bo niesamowicie grzały mnie emocje i Miłość :-) Pamiętam jak dreptaliśmy po mokrych liściach pokrytych białym szronem.
Ta jesień jest wyjątkowa, nie dość, że temperatura niemalże letnia to jeszcze jestem w dwupaku :-) Dwupak ostatnio zaczął kopać i wiercić się odczuwalnie dla mnie. Kopniaki pojawiają się rano i wieczorem, kiedy zasypiam. Uwielbiam to! :-)



A w warzywniaku resztki lata. Ostatnio kupiłam cukinię i brokuła, przerażona wizją ich braku przy następnych zakupach, o czym ostrzegła mnie ulubiona pani, która tam sprzedaje. Ooostatnie!
Tak więc utopiłam resztki lata w zielonej zupie. Miałam nie miksować, ale byłam ciekawa efektu kolorystycznego i nie zawahałam się użyć blendera ;-) Ta zupa z resztek lata ma ziołowy smak. Jeszcze bez ostrych przypraw, w które już niebawem będę musiała się zaopatrzyć ,żeby w cieple przetrwać zimę. Ciekawe jaka będzie tego roku i czy potrwa do kwietnia jak ostatnia...Brrr. Dla nas i tak w marcu zaświeci słońce. Najukochańsze Słońce na Ziemi, które roztopi swym małym Istnieniem nawet najgrubszą warstwę śniegu :-)
Listopad będzie miesiącem wyprowadzki, pakowania pudeł, worów, reklamówek, kartonów...Nagroda będzie zadowalająca, bo w końcu doczekam się kuchni z oknem, stołem, a co najważniejsze, ze sprawną kuchenką i piekarnikiem :-) Dla niektórych to stan normalny, dla mnie od ponad roku nieosiągalny. Zima zatem będzie bardzo pachniała przeróżnymi ciastami, pasztetami i zapiekankami. Już nie mogę się doczekać! Nie tylko ja :-)

Składniki na zieloną zupę:
  • brokuł
  • 3-4 ziemniaki
  • 2-3 cukinie
  • 1 seler
  • przyprawy: listki laurowe, ziele angielskie, sól + ulubione zioła w najróżniejszych kombinacjach smakowych
  • 2 łyżki oleju sezamowego
Przygotowanie:

Do garnka z gotującą się wodą wrzucamy wszystkie warzywa, gotujemy do miękkości. Przyprawiamy do smaku. Blenderujemy lub pozostawiamy w całości. Można podawać z ryżem ( u mnie tym razem jaśminowy), posypaną pestkami dyni, słonecznika, pietruszką.

Smacznego!






czwartek, 3 października 2013

::Piękny początek jesieni, las i dwie pasty::

Tegoroczna jesień zaczęła się pięknie. Słońce świeci naprawdę mocno, choć jego moc po lecie znacznie osłabła. Dni są jasne, podobnie jak jesienne niebo, drzewa zmieniają kolor. Ostatnio odwiedzamy las. Najpierw była wycieczka po Lesie Arkońskim, a dwa dni temu nad Głębokie. Cudownie! Nie mogłam się napatrzeć i nasłuchać. Cieszyłam skórę słońcem patrząc w niebo i zamykając oczy. Las to taka trochę inna rzeczywistość, z dala od miasta, sklepów, galerii, ludzi, pośpiechu. Naprawdę tam odpoczywam. Mała Panda w moim brzuchu pewnie też, kiedy tak ją miło kołysze podczas spacerów :-)
W radio donoszą o tym, że gdzieś tam w Polsce spadł śnieg. Brrr. Na szczęście jeszcze nie u nas i oby tak dalej!

                               


Jakiś czas temu zupełnie przez przypadek wpadłam na to, żeby do past dodawać kasze. Pewnie nie jestem super odkrywcza, ale jakoś nigdy nie przyszło mi to do głowy, aby miksować  strączkowe z kaszami.  Jako, że zostało mi trochę kaszy gryczanej z obiadu dodałam ją do cieciorki, zblenderowałam odpowiednio przyprawiając. Efekt zaskoczył podniebienie moje jak i Męża :-) Potem była jaglanka, której też nie ominęło. Pasty z dodatkiem kasz smakują naprawdę dobrze. Zwłaszcza na wycieczce w lesie, na słonecznej polanie takie kanapki to rozkosz! 



Pasta z kaszą gryczaną wyszła łagodniejsza, bardziej ziołowa, o wyczuwalnym smaku gryki, choć nie dominującym, raczej pół na pół z cieciorką. Cieciorkę z jaglanką zrobiłam o bardziej zdecydowanym, pomidorowym smaku,bardziej na ostro dzięki chilli. 



Smacznego i trzymajcie kciuki za jesienne słońce!

piątek, 20 września 2013

:: Przedjesień ::

Zainspirowana książką "Dom. 250 rad jak być eko" oraz jakimś ogólnym powerem postanowiłam zabrać się dzisiaj za eko porządki. Przy okazji małego remontu łazienki i potrzeby jej opróżnienia, byłam nieco zdumiona ile butelek, pojemników, opakowań z różnymi chemicznymi specyfikami musiałam z niej wynieść. Masakra. A jak się okazuje, to tak naprawdę możemy obyć się bez tej całej chemii, zastępując ją np. sodą, solą, kwaskiem cytrynowym, bądź sokiem z cytryny, proszkiem do pieczenia i magiczną mocą octu :-) Wydaje się proste lecz ja muszę się dopiero do tego przyzwyczaić i wdrożyć w życie codzienne, tak żeby stało się to normą. W książce wiele ciekawych pomysłów, a co najważniejsze bardzo łatwych do zrealizowania. 
Kuchnia po takich eko porządkach wygląda naprawdę imponująco, zlew lśni, lodóweczka świeża i czyta (w końcu podjęłam się odkładanego w nieskończoność wysprzątania jej) , blat, deska do krojenia też bez zarzutów :-) Jestem bardzo zadowolona z efektów takich porządków, a także z tego, że użycie wyżej wymienionych, łatwo dostępnych specyfików nie ma szkodliwego wpływu na środowisko, które i tak już mocno cierpi. 

Kiedy kuchnia została generalnie wysprzątana zajęłam się obiadem, co sprawiło mi to nadzwyczaj wielką przyjemność :-)  Szybkie odwiedziny w warzywniaku wypełniły moją torbę kolorowymi warzywami: buraczki, marchewka, kawałeczek dyni (po zjedzeniu ostatnimi czasy 5 sporych sztuk tego warzywa, jeszcze nie mam go dość ) pietruszka, seler, papryka, ziemniaczki, mmm :-) Obiad bez planu i pomysłu, dlatego też nie zamieszczam ilości składników, bo nawet nie pamiętam ile tego wszystkiego było. Zwłaszcza, że podczas krojenia podjadałam sobie surową marchewkę, buraczka i selera ;-)  Po dokładnym umyciu, posiekałam wszystko i wrzuciłam do gara. Wyszedł mi z tego gar wielki i kolorowy od warzyw. Pachnący niesamowicie. Do tego wciśnięte 2 ząbki czosnku, pestki dyni i słonecznika podprażone na suchej patelni, natka pietruszki, liście aromatycznego selera, ulubione przyprawy. U mnie pieprz ziołowy, curry, majeranek, odrobina kuminu, chilli, kardamonu. Na koniec do wszystkiego resztka mleczka kokosowego, która nadała warzywnemu kolażowi fajnej nutki smakowej i kremowej konsystencji. Już po ugotowaniu i zdjęciu z ognia odrobina oleju sezamowego. Będziemy karmili się tym w weekend z kaszą gryczaną i jaglanką :-)

Nieuchronnie zbliża się jesień.  Słucham starych piosenek- Sinatra, Fogg, Nat King Cole, Fitzgerald, Coltraine. Pasuje mi bardzo. Do tego wczoraj miałam okazję poznać bardzo fajne dziewczyny, przyszłe bądź obecne wege mamy :-) W końcu nie było trzeba nikomu nic tłumaczyć w kwestiach związanych z dietą wegetariańską i trochę innym podejściem do świata, życia. Bardzo miły wstęp do jesieni :-)
 Powoli wzmacniam odporność ciała i umysłu ;-) Tegoroczny sezon jesienno-zimowy, jako,że jestem teraz w dwupaku ;-) , musi przebiec u mnie bez gripexów,polopiryn i innych coldrexów, a co najważniejsze bez gorączki, dlatego już teraz muszę o to zadbać. Na kolację serwuję sobie kanapki obficie posypane pokrojonym czosnkiem, wcinam cebulę (oczywiście nie wszystko naraz, bo byłabym niebezpieczna dla otoczenia, nie tylko najbliższego ;-)  ). Kupiłam też świeży imbir, ale póki co jego cena nie zachwyca...chyba jeszcze nie ma sezonu. Trzeba się też rozejrzeć za jakimś sokiem naprawdę malinowym i naprawdę bez cukru. Niezła jest też sypana pokrzywa z dużą ilością cytryny, pijam ostatnio często- smakuje jak trawa z cytryną, dla mnie rewelacja! :-) Do tego solidne poranne  wietrzenie mieszkania, kiedy rano czuć już pierwszy jesienny chłód, a temperatura poniżej 10 st.C.  Zimno, ale trzeba się hartować, bywa przyjemnie i dobrze budzi. Lepiej niż kawa, którą zamieniłam na poranną porcję kakao :-) 



Mam nadzieję, że prognozy na jutro i niedzielę, jakie znalazłam sprawdzą się- zachmurzenie umiarkowane i 18 st.C. Planujemy odwiedzić las. Już nie mogę się doczekać, może nawet uda się nam zabrać ze sobą obiad i zjeść go rozkoszując się zapachem drzew :-) Niedziela będzie w Szczecinie dniem darmowej komunikacji.  A to wszystko z okazji Europejskiego Tygodnia Zrównoważonej Komunikacji.Można jeździć wszystkim ze free, miła niespodzianka od miasta przyznam :-) I sama idea też dobra, bo zachęca do zamienienia samochodów, na rowery, komunikację miejską lub...własne nogi. Zachęcam i ja, jako nie-posiadaczka samochodu ;-)
W jesień planuję dużo czytać, na co od czasu, kiedy dowiedziałam się, że rośnie we mnie nasz Skarb, będę miała zapewne sporo czasu. Obiecuję też często odwiedzać las, ma na mnie naprawdę dobroczynny wpływ. I chyba nie tylko na mnie, wiem to :-)

Życzę wszystkim radości z nadchodzącej jesieni i z życia tak po prostu !
:-)



poniedziałek, 16 września 2013

:: Zupa krem z dyni ::

Właściwie z każdej pory roku można wybrać coś dla siebie. Wiosną na przykład lubię pierwszą, świeżą i jasną zieleń trawy i drzew, latem miejsca w zielonym i szumiącym cieniu drzew, białe chmury i piegi, którymi jestem licznie obdarzona :-) Jesienią pociągają mnie słoneczne i wietrzne dni pełne kolorowych liści i białe chmury-gęste i puszyste jak cukrowa wata. Uwielbiam. Zimę chyba znoszę najtrudniej z powodu silnego deficytu słonecznych dni- gdy nastają, okraszone małym mrozkiem cieszę się zimą najbardziej :-)




Tegoroczna jesień i zima będą dla mnie wyjątkowe, takie, jak nigdy dotąd, ponieważ już na wiosnę życie powierzy mi bardzo ważną rolę Mamy :-) Muszę się do niej bardzo dobrze przygotować, żeby nie dać plamy. Pewnie nie da się wcześniej ustalić do niej scenariusza, napisać dialogów i po części będzie to improwizacja ;-) Ważne żeby było dużo Miłości i dobrego, zdrowego jedzenia, teraz jem już dla dwojga :-) Jak to mówią, przez żołądek do serca. Mam nadzieję, że mały Człowieczek rosnący we mnie jest zadowolony z serwowanego mu menu 







A dzisiaj zupa jesienna, taka trochę halloween'owa ;-) , czyli drugie tej prawie jesieni spotkanie z Panią Dynią :-) Tym razem ujawniła swe oblicze w postaci sycącej zupy w ciepłym kolorze. Przybrana w pestki słonecznika i natkę pietruszki prezentowała się bardzo ładnie, a smakowała jeszcze lepiej. W wersji prawdziwie jesiennej, ostrzejszej proponuję dodać więcej rozgrzewających przypraw. 
Jako, że ocalała mi jeszcze jedna dynia, niedługo robię tę zupę w wersji bardziej egzotycznej z mleczkiem kokosowym i aromatycznymi, indyjskimi przyprawami. Takiej jeszcze nie robiłam, to dobry wstęp do nadciągającej jesieni.



Składniki:
  • 1/2 dyni
  • 3-4 marchewki
  • 4-5 ziemniaków
  • 2 ząbki czosnku
  • przyprawy: szczypta soli, kurkuma, papryka słodka, curry, odrobinka cynamonu, pieprz ziołowy, odrobinka chilli, bazylia, majeranek
Przygotowanie:

Warzywa myjemy, obieramy wrzucamy do garnka z wodą (najlepiej jakby warzywa lekko wystawały poza jej powierzchnię) i gotujemy. Najpierw te, które gotują się najdłużej: marchewka, ziemniaki, ząbki czosnku. Dynię dodajemy na samym końcu, potrzebuje ona bowiem dosłownie kilku minut, bo bardzo szybko mięknie. Po ugotowaniu i przyprawieniu zupy, całość miksujemy blenderem, ewentualnie doprawiamy jeżeli zachodzi taka potrzeba. Posypujemy natką pietruszki, pestkami dyni, słonecznika. Podajemy z ryżem brązowym lub basmati, może być tez jaglanka. Razowy na zakwasie też będzie ok :-)



Enjoy!

:-)



niedziela, 25 sierpnia 2013

:: Curry z dyni ::

Pierwszy raz w tym roku miałam przyjemność zasmakowania dyni. Przyjemność wielką i smakowitą w pięknym, pomarańczowym kolorze, który przypomina mi o zbliżającej się jesieni...
Gdzieś wyczytałam, że 100 gram dyni dostarcza 100% dziennego zapotrzebowania na witaminę A. Nieźle, nieźle! Oprócz A, znajdziemy też inne witaminy: C, E , i wiele witamin z grupy B, w tym najwięcej B2. Następnie potas, miedź, żelazo, cynk, magnez, fosfor i wapń. Szacun. Nic tylko jeść i rozkoszować się.

  
Wczoraj z Panem Pandą mieliśmy okazję skorzystać z dobrodziejstw pewnej działki ;-) Stamtąd przytargaliśmy 2 dynie, stos buraków, krzywych i jakże uroczych marchewek. Kto targal, ten targał ;-) Wszystko prawdziwie prawdziwe i prawdziwie pachnące latem i ziemią. Z cudownymi niedoskonałościami. Mmm... :-)

 Składniki:
  • połowa średniej wielkości dyni
  • 3-4 marchewki
  • 4-5 ziemniaków
  • 3-4 obrane ze skórki miękkie pomidory
  • 1 seler
  • dużo zieleniny
  • przyprawy: curry, chili, starty imbir, kolendra, czosnek, pieprz ziołowy, papryka słodka, kumin rzymski, czarnuszka- ilość według uznania i standardów podniebienia :-)

Przygotowanie:

Na rozgrzany olej wsypujemy przyprawy: chilli, curry, czosnek, imbir, kumin, słodką paprykę. Po kilku minutach, nie dopuszczając do przypalenia się przypraw dodajemy twardsze warzywa: marchew i seler, mieszamy. Dodajemy wodę i podgotowujemy. Kiedy całość troszkę zmięknie, dodajemy ziemniaki i pokrojoną zieleninę- liście selera i młodą natkę marchewki. Gotujemy 5 minut, następnie dodajemy dynię. Całość dokładnie mieszamy, dodajemy pozostałe przyprawy. Na sam koniec dodajemy świeże, pokrojone pomidory bez skórki. Mieszamy. Ziemniaki nadają całości potrawy fajną kremową konsystencję. Dynia dochodzi bardzo szybko więc dodajemy ją prawie na sam koniec. Można dodać też mleczko kokosowe, ale akurat nie miałam na stanie.


Podajemy z ryżem basmati, ulubiona kaszą, razowym na zakwasie, albo bez niczego, bo też daje radę. Obficie posypujemy natką pietruszki. Delicious! :-)
Z pozostałej dyni pewnie na dniach zrobi się jakąś fajną, pożywną  zupę w pięknym kolorze  :-)









poniedziałek, 22 lipca 2013

::Tahina vs. hummus::

Jak dla mnie w tym pojedynku zwycięża ten drugi.
Tahinę zrobiłam z czystej ciekawości, wcześniej wiele razy zastanawiałam się nad jej smakiem. Zadbałam o to, aby cały proces tworzenia tej pasty przebiegał bez zarzutów. Głownie chodzi o to, aby nie przypalić sezamu, kiedy prażymy go na patelni. 
Efekt końcowy był ok, jednak...nie zachwycił mnie jakoś szczególnie. Smak bardzo intensywny, ciężki. Taki bardzo...hmmm...nie letni... Być może to właśnie kwestia pory roku, latem zdecydowanie mniej smakują nam potrawy tłuste i kaloryczne. Zimą takimi nie pogardzimy. Latem organizm czerpie swą moc i siły z kolorowych warzyw i owoców, lekkostrawnych posiłków, które nie są nasycone dodatkowymi kaloriami. Te są latem zbędne, bo słońce wystarczająco mocno dba o ciepłotę naszego ciała. Nie musimy mieć innych kalorycznych sprzymierzeńców, aby móc wykrzesać dla siebie dodatkowych porcji ciepła. Tak, myślę, że to kwestia pory roku i że zimą tahina smakowałaby wyśmienicie. 

Składniki:
  • 10-11 czubatych łyżek uprażonych wcześniej ziaren sezamu
  • 2 łyżki oliwy
  • 2 łyżki oleju sezamowego
Przygotowanie:

Ziarna sezamu wsypujemy na sucha patelnię, nieustannie mieszając i czuwając nad postępującym ich zarumienieniem. Mają być lekko zarumienione, powinien być wyczuwalny ich zapach. Wtedy wiadomo, że już są gotowe. Przed zmieleniem musimy je dobrze wystudzić, do wystudzonych dodajemy oliwę i olej sezamowy, miksujemy na jednolitą masę. Gotowe!


Jak już wspomniałam wyżej, produkcję i konsumpcję tahiny odkładam do zimy, ALE wpadł mi do głowy pomysł, aby z niezjadalnej latem tahiny zrobić duży słoik hummusu!
Sprawdziło się! Hummus to jest to, co zdecydowanie przypadło do gustu mojemu podniebieniu. A roboty z nim wiele nie było.

Składniki:
  • tahina ;-)
  • ząbek czosnku
  • wyciśnięty sok z 1/2 cytryny
  • duża szklanka ugotowanej cieciorki
  • odrobinka soli i pieprzu
Przygotowanie:

Wszystkie składniki łączymy, aż do uzyskania jednolitej masy.Proste :-)

wtorek, 2 lipca 2013

::Lato::

Lato to chyba najbardziej wyczekiwana przez wszystkich pora roku. Bardziej nawet niż grudzień, kiedy przychodzi do nas święty Mikołaj, niż wiosna ze swoim kicającym na Wielkanoc zającem, który także coś przynosi ;-) Wychodzi na to, że lubię prezenty, a niech będzie, że tak! :-) A kto nie lubi? ;-) Lato daje nam o wiele więcej, patrząc z perspektywy wegetarianki, to nie umywa się do niego żadna pora roku. Wiosna rozkręca nas nowalijkami, a lato to dopiero ma powera! Kalafiory, brokuły, ogórki (małosolne czas wstawić !), pomidory z soczystym miąższem, marchewka pakowana w pęczki, której natka świetnie smakuje w każdej zupie, młoda kapusta...Chyba każdy wegus jest o tej porze roku usatysfakcjonowany :-) Lato, to także pora w której najlepiej noszą się zwiewne sukienki w kolorowe kwiaty. Za to też je lubię :-)
Ok, jesień też jest spoko, przyznaję. Pękata jak ogromna dynia, i uśmiechnięta jak wielka głowa słonecznika :-) Ale lato, to lato i już!


Koniec czerwca był okazją do ugoszczenia wege gości z Torunia, super się razem gotowało (szkoda,że moja kuchnia ma ograniczenia, co do ilości mieszczących się w niej osób...), cieszyło słońcem, jeziorem, jadło kanapki na kolorowym kocu i dostawało piegów :-) Zaliczyliśmy razem koncert, który będę pamiętała do końca życia. Cudowny! A raczej ona cudowna :-)
Ostatnio gotuję całkowicie bez planu. Lub jadam to, co przygotują inni :-) Trudno jest zaplanować sobie to, co znajdę w warzywniaku, kiedy do niego zaglądam. Wybór warzyw jest imponujący. Kupuję to, na co akurat nachodzi mnie ochota, intuicyjnie, bez żadnego planu przed, co ugotuję. Potrawy jednogarnkowe, improwizowane zupy z dużą ilością warzyw w najrozmaitszych połączeniach, wariantach smakowych. Lubię taką kuchnię. Nie trzeba dużo myśleć ;-) 
Taka alternatywa od pracy, w której muszę dużo myśleć, także za innych, niestety. Jeszcze niecały miesiąc i urlop. Także z tego powodu lubię lato ;-) W tym roku jedziemy w góry, naładować akumulatory, a także...gotować dla innych- żeby nie było, że tylko brać lubię  ;-) 


Mogłoby się przedłużyć to lato, jak ta pora roku na zet, co trwała w tym roku zdecydowanie za długo. Mogłoby trwać tak do grudnia...potem do kwietnia byłaby jesień i znowu wiosna. Gdybym była Prezydentem Wszechświata na pewno wniosłabym odpowiednie ustalenia w tej kwestii ;-) Ale póki co Mama Natura rządzi się swoimi prawami, których malutcy ludzie nie są w stanie zmienić, a zrozumieć to już wcale. Gdybym była nią, chyba byłabym na nich nieźle wkurzona...Ale to już inna sprawa.

                                                  ...twór wyobraźni Pana Męża :-)


Powracając do tematu posta, to z okazji lata życzę wszystkim zdrowych i kolorowych talerzy, cieszenia się słońcem i ciepłem, powszechnie panującą zielonością,  sukcesywnego ładowania baterii, żeby starczyło powera na inne pory roku! :-) 

Życzy nie taka wcale wielka i zła Pani Panda :-)



niedziela, 19 maja 2013

:: Smażone tofu z ryżem i warzywami ::

Leniwy weekend, spacery, darmowy koncert ze sceną pod ogromnym, kwitnącym kasztanem, która dodatkowo stała przed basenem przeciwpożarowym, po którym pływały świeczki. I zdezorientowane nieco kaczki fruwające nad, od drzewa do dachu i z powrotem. 
A dzisiaj po obiedzie deser w postaci filmu w najstarszym kinie na świecie. I want more!!! Dobra, dobra, jutro wracam do pracy, ale to jutro więc mniejsza o to!
A na obiad smażone tofu z ryżem i mieszanką warzyw. Wypytałam Pana Google o sposoby na tofu, ale wyliczał jakieś składniki, których w domowych zapasach nie posiadałam...Jakieś sosy sojowe, mąki, jajka i inne takie. Co zaskoczeniem nie jest, postawiłam na improwizację. I wyszło nieźle, panierka na tofu smakowała, a sposób na ryż, który niedawno odkryłam po raz kolejny nie zawiódł.
Ale po kolei.



Składniki na smażone tofu:
  • kostka tofu, najlepiej bez dodatków
  • przyprawy: sól, pieprz ziołowy, czosnek, sezam, czarnuszka
  • świeże listki bazylii
  • zarodki pszenne
  • odrobina oliwy z oliwek
Przygotowanie:

Tofu kroimy w kostkę, miziamy w oliwie i przyprawach, obsypujemy sezamem i czarnuszką, obtaczamy w zarodkach pszennych. Smażymy na patelni na złoty kolor. Pod koniec smażenia dodajemy posiekaną, świeżą bazylię.



Sposób na ryż, składniki:
  • szklanka ryżu
  • 2 szklanki wody
  • przyprawy: kumin, chili, cynamon, curry, kurkuma, sól
  • olej
Przygotowanie:

Do rondelka wlewamy olej, wsypujemy ryż i przyprawy.Oleju nie może być za dużo, ryż ma się jedynie lekko uprażyć, razem z przyprawami. Podczas prażenia dajemy jak najmniejszy ogień, żeby nie przypalić. Dodajemy 2 szklanki wody i gotujemy do miękkości. 
Dzięki takiej metodzie uzyskamy ryż o smaku identycznym jak ten, który podają nam w różnych wege jadłodajniach. Gwarantuję. 


Do tego jakieś warzywa, ogólnie co kto lubi :-)

czwartek, 16 maja 2013

:: Wiosenna zupa z liści ::

Wiosenna regeneracja ciała i umysłu przebiega prawidłowo, zeszły ze mnie skutki nazbyt długiej zimy. Dużo energii, słońca, wczesne, niewymuszone natrętnym budzikiem budzenie się, wszechobecna zieleń, czyli jest tak jak lubię. Zaraz po obudzeniu  można (bez obawy o napływ zimnego powietrza) otworzyć szeroko okno i słuchać bardzo aktywnych o tej porze roku latających stworzeń. No i jeszcze maj- mój ukochany miesiąc, nie tylko ze względu na to, że w tym właśnie miesiącu świętuję swoje kolejne, osiemnaste  urodziny ;-) Ha!
Nareszcie w osiedlowym warzywniaku coś więcej niż tylko marchew, jabłka, cebula i kiszona kapusta ;-) Nie mam nic przeciwko tym dobrom, jednak miło jest stwierdzić obecność nowalijek. Pęczki świeżych rzodkiewek, wiązki botwinki, szczawiu, młoda kapusta-wszystko to bardzo cieszy moje oczy, a także podniebienie :-) Wczoraj gotowałam pierwszą tej wiosny wiosenną zupę ze świeżego szczawiu i botwinki.Ach, co za smak! Chyba ostatni raz taką zupę jadłam  rok temu, dlatego też z wielkim zapałem zabrałam się za gotowanie. Wszystko tak pięknie pachniało! A smak to już w ogóle, mmm :-)]

Składniki:
  • wiązka szczawiu i botwinki
  • 3 marchewki
  • 1 pietruszka
  • 3 ziemniaki
  • 1/2 selera
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • przyprawy: listki laurowe, ziele angielskie, pieprz zielony, pieprz czarny, kolendra, majeranek, koperek, pieprz ziołowy, oregano, sól, natka pietruszki do posypania

Przygotowanie:

Warzywa, botwinkę i szczaw dokładnie myjemy i kroimy. Do gotującej się wody dodajemy warzywa: marchewkę, seler i pietruszkę. Po ok.10 min dodajemy pokrojone ziemniaki. Gotujemy 5 min i dodajemy pokrojona botwinkę,szczaw i oliwę z oliwek. Gotujemy następne 5 min i gotowe. Przed podaniem posypujemy obficie natką pietruszki :-)


Smacznego!



poniedziałek, 13 maja 2013

:: Ciasto-nie-ciasto ::

Czyli takie trochę nie wiadomo co, ale w każdym razie bardzo dobre nie wiadomo co i starcza na długo, bo jeden kawałek i ma się dość ;-)  To zapewne przez maksymalne naszpikowanie tego ciasta słodkimi bakaliami. Ogromną jego zaletą jest to, że aby je przygotować nie potrzebujemy piekarnika. Gdyby było inaczej, nie podjęłabym się, bo niestety póki co jestem osobą pozbawioną takich luksusów ;-)  Przepis, którym się inspirowałam pochodzi stąd, jednak nie byłabym sobą, gdybym nic w nim nie zmieniła.

Składniki:

  • 1 kubek płatków owsianych (można je odrobinę zmielić)
  • 1/2 kubka wiórków kokosowych
  • 1 kubek ulubionych orzechów (trzeba je odrobinę zmielić)
  • 1/2 kubka daktyli, tyle samo suszonych śliwek
  • 2 tabliczki czekolady (ja polecam cholernie gorzką, bo aż 90% firmy Wawel)
  • kilka łyżek mleka sojowego
  • szczypta chili, cynamonu, kardamonu
  • aromat cytrynowy
  • pestki słonecznika i/lub sezamu (opcjonalnie)
  • folia spożywcza



Przygotowanie:

Na samym początku przygotowujemy sobie formę wyłożoną folią spożywczą  Płatki owsiane, wiórki, orzechy, pokrojone daktyle, śliwki wraz z przyprawami przenosimy do michy. Składniki łączymy ze sobą. Połamaną czekoladę przekładamy do rondelka, który dodatkowo wstawiamy do garnka z wodą. Dopiero potem stawiamy całość na małym ogniu, co na 100% zagwarantuje nam brak przypalonego garnka jak i czekolady. Masę powoli topimy, dodając odrobinkę mleka i aromat pod koniec topienia. Następnie czekoladę wlewamy do wcześniej przygotowanych składników i mieszamy całość ile wlezie. Przekładamy do wyłożonej folią formy, dokładnie rozprowadzając po całości, głaszczemy, uklepujemy itp.itd. Kiedy masa jest już równomiernie rozłożona, wstawiamy formę na 2-3 godziny do lodówki. W tym czasie można zająć się wylizywaniem miski i łyżek. Fajna zabawa, zwłaszcza dla dwóch osób ;-)
Po wyjęciu ciasta, kroimy je na ulubione przez nas kształty,oczywiście bez folii, chyba że ktoś lubi ;-) 



:-)





czwartek, 2 maja 2013

:: Naleśniki z mąki ciecierzycowej nadziane czerwoną soczewicą z pieczarkami ::

Wydaje mi się, że naleśniki to jedna z potraw, którą każdy choćby jeden raz w życiu robił. I tyle jest na nie sposobów, improwizacji, wariacji, ile osób je robiących. Jest to potrawa, podczas przygotowania której możemy sobie zaszaleć. Zarówno co do składu naleśnikowego sedna, wnętrza, jak i ciasta. Ciasto, gdzie używam białej mąki zawsze robię na oko. Tu trochę wody, odrobina mąki, potem jeszcze odrobina. Jak ciasto ładnie spływa mi z łyżki, znaczy,że jest ok. I nigdy nie było, żeby się nie udało. Oczywiście korzystanie ze sprawdzonych przepisów dla tych mniej spontanicznych i odważnych jest wskazane i nie mówię,że nie ,ale jak ktoś raz się nauczy to pewnie na całe życie zapamięta, bo naprawdę nic w tym skomplikowanego.
I co jeszcze fajne w naleśnikach, to to, że zawsze znajdzie się jakaś wersja , którą polubią nawet wybredne podniebienia, bo naleśniki mają naprawdę wiele twarzy: słodką, ostrą, słodko-kwaśną, słoną, łagodną, egzotyczną oraz w wersji  tradycyjnej- z twarogiem czy jakimkolwiek dżemem.  

Jakiś czas temu podęłam się zrobienia według przepisu (!) naleśników z mąki z cieciorki. Byłam akurat w posiadaniu tej mąki więc pomyślałam: Naleśniki! W tym przepisie rewelacyjne jest to, że można je spokojnie zrobić bez mąki zbożowej, mleka i ani jednego jajka, a udają się na 100%. Nie ma innej opcji! Serio!

Naleśnikowe ciasto:
  • 2 szklanki wody
  • 1 szklanka mąki z ciecierzycy
  • pół łyżeczki curry, taka sama ilość kuminu rzymskiego, słodkiej papryki i kurkumy, czosnku
  • pół łyżeczki soli



Przygotowanie:

Do miski wsypujemy mąkę z ciecierzycy, sól i przyprawy. Jeżeli mamy jakieś swoje ulubione ( w tym także zioła) możemy spokojnie dodać.Mieszamy. Powoli wlewamy wodę ciągle mieszając aż uzyskamy  odpowiednią konsystencję naleśnikowego ciasta, czyli ani za rzadkie, ani za gęste ;-) Na dobrze rozgrzanej patelni, na niewielkiej ilości oleju smażymy naleśniki. Wypełniamy je naszym ulubionym farszem. U mnie były nadziane czerwoną soczewicą, pieczarkami i cebulką. Posypane kiełkami rzodkiewki.  Mniam! :-)


Mmm... :-)





:: „Jestem Zwierzęciem. Myślę, czuję. Chcę żyć” – akcja w Szczecinie (5.05) ::

Tym razem nie o kuchni czy gotowaniu. 
Tym razem o bardzo ważnym wydarzeniu, jakie będzie miało miejsce w Szczecinie już najbliższą niedzielę, czyli 5 maja. Organizatorami wydarzenia są Stowarzyszenie Empatia oraz szczecińska Inicjatywa na Rzecz zwierząt Basta! 
Jeżeli kogoś zainteresuje ta akcja zapraszam po więcej szczegółów TUTAJ. Galerię podwójnych portretów można zobaczyć TUTAJ.

A poniżej plakat promujący akcję 


Mam nadzieję,że przyjdzie mnóstwo osób, dla których los zwierząt nie jest obojętny, ale też tych, którzy o ich cierpieniu nie mają pojęcia lub się tymi sprawami w ogóle nie interesują. Wiem, że jedno wydarzenie być może wiele nie zmieni, ale jeżeli zmieni choć w jednej osobie, to będzie to i tak wielki sukces. 



And death for no reason is murder...

czwartek, 25 kwietnia 2013

:: Młoda kapusta z jabłkami i...nowa książka ::

Śledząc na półce kucharskie wege książki natrafiłam na pozycję "Wiosna w kuchni pięciu przemian". Z powątpiewaniem po nią sięgnęłam, bo jak dotąd kuchnia pięciu przemian jakoś do mnie nie przemawiała. Książki w tej tematyce, z którymi się do tej pory spotkałam pełne były mało dostępnych składników i skomplikowanych metod stąd u mnie brak przekonania, kiedy po nią sięgałam. Gotowanie według pięciu przemian zawsze wydawało mi się jakieś takie...mało spontaniczne. O właśnie! Ja lubię kuchnię gdzie można improwizować, eksperymentować. Kuchnię gdzie składniki nie są jakieś super mega wyszukane, do tego dostępne w jakimś drogim sklepie z eko bio jedzeniem lub w internecie. Gotowanie, gdzie efekt ostateczny nie jest znany, gdzie po kilka razy próbuje się potrawę podczas gotowania zmieniając jej smak,aż będzie miał to bliżej nieokreślone coś  ;-) Natomiast kuchnia pięciu przemian, gdzie składniki dodaje się w odpowiedniej kolejności, jakoś przyznam do mnie nie przemawia. Ale powracając do wyżej wspomnianej książki. Ogromny plus za to, że składniki potraw w niej prezentowanych  są ogólnie i powszechnie dostępne, sezonowe. Ogromnie mnie to zaskoczyło. Bardzo pozytywnie! Wystarczy wyjść do warzywniaka czy na jakiś kolorowy warzywno-owocowy ryneczek  i już! W książce znajdziemy duży wybór najróżniejszych zup (to dla mnie kolejny duży plus bo uwielbiam zupy!) , surówki, sałatki na deserach kończąc. Książka ta na pewno stanowić będzie dla mnie doskonałą inspirację do kulinarnych eksperymentów i poszukiwań. I nadal jakoś nie przekonuje mnie ta odpowiednia kolejność dodawania składników w kuchni 5 przemian, to raczej nie moja bajka i nie widzę tej metody w swojej kuchni ;-) Nic na siłę jak to się mówi.

Przepis na kapustę z jabłkami znalazłam właśnie w tej książce, jednak nie byłabym sobą, gdybym go troszkę nie zmodyfikowała ;-) W wersji oryginalnej poniżej:



Składniki (w mojej wersji):
  • mała główka młodej kapusty
  • 20 dkg pieczarek
  • 10 suszonych pomidorów
  • 10 suszonych śliwek
  • 2-3 jabłka
  • mały kawałek selera
  • 1 cebula
  • oliwa z oliwek
  • przyprawy: listki laurowe, ziele angielskie, majeranek, kminek, pieprz ziołowy i odrobinkę czarnego, sól, koperek
  • łyżka koncentratu pomidorowego

Przygotowanie:

Kapustę myjemy i szatkujemy na drobne wiórki. Myjemy i obieramy pieczarki, cebulę,seler- kroimy. Jabłka szatkujemy na tarce o dużych oczkach. Kroimy śliwki i pomidory w paski. Kapustę wkładamy do garnka, zalewamy wodą. Dodajemy przyprawy. Majeranek i kminek uchronią nas przed wydętym brzuchalem ;-)  Dodajemy też suszone pomidory, śliwki, pieczarki i cebulę. Jabłka dodajemy na 10 min przed końcem gotowania razem z łyżką koncentratu pomidorowego i koperkiem. Gotujemy do miękkości kapusty, tak ok.40 min +/- . 
Wychodzi z tego fajny i lekki wiosenny bigosik, najlepszy (jak to bigos ma w zwyczaju) na następny dzień :-)


Z niecierpliwością czekam i wypatruję kolejnych części tej książki na lato, jesień i zimę. Smacznego! :-)

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

:: Dwukolorowa pasta z marchewki i selera ::

Wiosna na full. Już za moment drzewa wybuchną zielenią, pojawią się pierwsze wiosenne ( a co najważniejsze-prawdziwe!) warzywa, a nie jakieś sztuczności z superhipermarketów. Wypłowiałe, szare, brzydkie miasto wybudzi się z zimowego, (za)długiego snu. Odczuwam na swoim ciele i umyśle skutki tej wyjątkowo długiej zimy. Trzeba się z tego jakoś wygrzebać, odbudować i zregenerować. Stopom nie łatwo było się przyzwyczaić do lżejszego obuwia. W końcu prawie pól roku przechodziły w ciężkich zimowych buciorach. Cudownie też jest zmienić zimowe kurtki i ciężkie płaszcze, wyjść na wiosenne słońce jak jakiś wąż ze starej skóry. Wiosna jest super, uwielbiam ją! A maj to już w ogóle poezja! :-)

Dzisiaj pasta na kanapki z marchewki i selera. Uwielbiam pasty ze strączkowych, jednak dzisiaj sięgnęłam po warzywa. I wyszło nieźle. Kolorowo i zdrowo na pewno, czyli tak jak lubię  :-) 

Składniki:
  • 3 marchewki
  • 1 seler
  • oliwa z oliwek (kilka łyżek)
  • pestki dyni, słonecznika 
  • przyprawy: 
 - warstwa marchewkowa: papryka słodka, chili, kumin, curry, czosnek mielony
 - warstwa selerowa: bazylia, majeranek, zioła prowansalskie, pieprz ziołowy


Przygotowanie:

Warzywa obieramy i myjemy. Kroimy na większe kawałki i gotujemy. Ważne jest, aby ich nie rozgotować, by pasta nie wyszła za luźna. Po ugotowaniu i ostudzeniu warzyw, oddzielnie przygotowujemy obie warstwy. Osobno blenderujemy marchewkę i seler. Zblenderowaną marchewkę doprawiamy bardziej ostrymi przyprawami, dodajemy też pestki z dyni i/lub słonecznika. Warstwa selerowa będzie łagodna, ziołowa, z odrobinka oliwy z oliwek. 
Ostrożnie nakładamy warstwami pastę do pojemnika. Smarujemy kanapki i zajadamy :-) 


Smacznego!

wtorek, 9 kwietnia 2013

:: Barszcz vs Pani Panda ::

Odkąd pamiętam miałam na pieńku z barszczem. Jakoś nigdy nasze stosunki kulinarne nie układały się dobrze. Zawsze coś było nie tak...A to kolor, smak...zawsze brakowało tego czegoś. Stąd barszcz nie należał do moich ulubionych zup- zarówno pod względem jego przygotowania jak i konsumpcji. Jednak kilka dni temu dopadła mnie nagła potrzeba wygrania buraczanej wojny ;-) Kombinowałam, kombinowałam, obmyślałam strategię i nieskromnie stwierdzam,że the winner is Pani Panda! :-) Udało się- gar barszczu zniknął w dwa dni, choć myślę, że również nie zrobiłoby nam problemu pokonanie go w jeden dzień ;-)  Nie do końca jednak wiem jak mi się to udało, bo gotowałam na spontanie, zmęczona przeszukiwaniem internetu i mnogością pomysłów na ową zupę wzięłam nóż i chochlę w swoje ręce! Na pewno wiem, że osiedlowy warzywniak, w którym się zaopatruję w sezonowe warzywa i owoce miał w tym swój udział. Właśnie w nim udało mi się kupić Cudowne Buraki ;-) Wcale nie przesadzam! Cudownie słodkie i soczyste, sok kapał po palcach podczas obierania, nieźle upstrzył kuchnię buraczanymi kropkami. Miło chrupało się także na surowo :-)  Burak był długi i mały, zawsze wybierałam te bardziej kuliste. Pan Google mówi, że ta odmiana buraka, to burak carillon. Myślę,że w większości to właśnie jego zasługa :-) 


Składniki:
  • 5 buraków
  • 3 marchewki
  • 1 mały seler
  • 1 pietruszka i natka do posypania
  • 3 ziemniaki
  • 2 cebule
  • sok z połówki cytryny
  • przyprawy: sól, czarny pieprz, pieprz ziołowy, majeranek, bazylia, suszony czosnek, listki laurowe, ziele angielskie


Przygotowanie:

Warzywa obieramy, myjemy i kroimy na kawałki. Zalewamy wodą, stawiamy na ogniu. Dodajemy listki laurowe i ziele angielskie. Na patelni podsmażamy cebulkę, wcześniej solidnie miętolimy ją w majeranku i pieprzu ziołowym. Kiedy warzywa będą odpowiednio miękkie doprawiamy nasz barszcz czarnym pieprzem, odrobiną suszonego czosnku, solą. Pod koniec gotowania dodajemy też sok z połowy cytryny i wcześniej podsmażoną na patelni cebulkę. Gotujemy jeszcze z 5 minut. Dekorujemy natką pietruszki i uprażonymi na patelni pestkami słonecznika. Pycha! 


A po obiedzie udaliśmy się na spacer po krokusowym dywanie pośród kolorowych, dziwnych ptaków. Było jak w bajce!



Nareszcie !!! :-)









niedziela, 7 kwietnia 2013

:: Trochę inna zupa z soczewicy ::

To mój kolejny kulinarny eksperyment. Podobno udany ;-) 
Ta zupa dobrze sprawdzi się zimą i mam nadzieję, że jest ostatnią zimową zupą, jaką tej wiosny ugotowałam ;-)  Jej inność zawdzięczam mleczku kokosowemu i orientalnym przyprawom. Mleczko całkowicie zmienia jej charakter, smak, konsystencję i kolor. Przez 2 dni nosiłam ją w słoiku, by pożreć na piętnastominutowej przerwie w pracy. Przyznam, że dawała mi niezłego pałera, a ten był potrzebny, bo pracowałam po 12 godzin i to 2 dni pod rząd! Za to dzisiaj pełen reset, formatowanie dysku, odnowa, rekonstrukcja i pełen relaks :-)

Składniki:
  • ok. 150 g zielonej soczewicy (może być także czerwona)
  • 3 marchewki
  • 1 pietruszka
  • ok. 150 g ryżu jaśminowego lub basmati
  • puszka rozdrobnionych pomidorów
  • puszka mleczka kokosowego
  • sok z 1 pomarańczy
  • 2 cm świeżego imbiru
  • przyprawy: ziele angielskie, curry, czosnek, kardamon, gałka muszkatołowa, kumin, kurkuma, chilli, uprażone na suchej patelni wiórki kokosowe do dekoracji



Przygotowanie:

Soczewicę przed ugotowaniem można namoczyć w wodzie na kilka godzin (wtedy szybciej się ugotuje), choć nie jest to konieczne. Warzywa myjemy, obieramy i kroimy- najlepiej w paski, słupki, co bardzo pasuje do charakteru tej zupy. Do garnka z wodą dodajemy pokrojone warzywa, soczewicę, ziele angielskie, listki laurowe, pokrojony drobno lub starty na tarce imbir. Kiedy soczewica i warzywa nieco zmiękną, dodajemy puszkę pomidorów i przyprawiamy. Ważne jest, aby smakować zupę podczas gotowania, ponieważ przyprawy mają mocny aromat i smak, więc trzeba z nimi delikatnie obchodzić  i dopasować do wrażliwości kubków smakowych i podniebienia. Pod koniec gotowania dodajemy sok z jednej pomarańczy, i mleczko kokosowe, które bardzo zmieni nam smak zupy, dlatego należy jej jeszcze raz spróbować i podrasować przyprawami, jeżeli tego wymaga. Teraz gotujemy ok. 5 min i zupa jest gotowa. Co do ryżu, to ja wolałam ugotować go osobno, bo zawsze się boję,że dodany do zupy podczas gotowania powiększy swoje rozmiary za bardzo i z zupy zrobi gęste leczo ;-) Kiedy ugotujemy ryż, możemy w ilości nam odpowiadającej wrzucić go do zupy  lub dodawać go dopiero bezpośrednio przed jej spożyciem. Zupę można posypać wiórkami kokosowymi uprażonymi na suchej patelni.



Smacznego i na zdrowie!

Dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Zdrowia. Namawiam więc do uczczenia tego święta i zrobienia jakiegoś zdrowego prezentu dla siebie bądź bliskich. Zdrowe jedzenie (przygotowane siłą własną= dodatkowe spalenie zbędnych kalorii ;-) ), miły spacer w wiosennym słońcu, trochę ruchu, jakieś zdrowe przyjemności, rower (?) Cokolwiek, byleby zdrowo. Wasze ciało i umysł na pewno się Wam za to odwdzięczą. Wszystkiego najlepszego! :-)